Wywiad z dyrektorką

Wywiad z Zoe Readhead, dyrektorką Summerhil School w 90. rocznicę powstania szkoły.

Wywiad ukazał się w Süddeutsche Zeitung Magazin. Oryginalny tekst w języku niemieckim dostępny jest tutaj.

Zdjęcie: Andrea Artz, Süddeutsche Zeitung Magazin.

SZ-Magazin: Pani Readhead, Summerhill skończyło niedawno 90 lat, a państwo ciągle jeszcze krytycznie patrzy na Pani szkolę. Dopiero co byli tutaj inspektorzy. Czego chcieli?

Zoe  Readhead: Tym razem to była tylko rutyna. Inspektorzy regularnie kontrolują wszystkie szkoły w Anglii.

Sz: Szkoła, w której udział w lekcji jest dobrowolny długo była solą w oku dla władz. Czy mają już dla tego zrozumienie?

Z.R.: Trochę się zmieniło. Otrzymaliśmy najlepszą ocenę od czasu powstania szkoły. Najwyraźniej zaczynamy znajdować uznanie.

Sz: Odkąd Pani Ojciec A.S. Neill otworzył Summerhill zawsze pojawiała się ogromna krytyka społeczeństwa. Czy ucichła ona w międzyczasie?

Z.R.: Pojawia się do dziś, ponieważ ludzie nas źle rozumieją. Uważają, że dzieci u nas robią, co chcą i że jest u nas głośno i chaotycznie. A prawda wygląda zgoła inaczej: W Summerhill jest bardzo spokojnie i panuje dyscyplina. My możemy sporo wnieść do aktualnych debat na temat wychowania.

Sz: Właśnie od Summerhill, uosobienia antyautorytarnego wychowania, ludzie powinni się uczyć zdyscyplinowanego współistnienia?

Z.R.: Po pierwsze: mój ojciec nigdy nie był zadowolony z określenia „antyautorytarne wychowanie” i sam nigdy go nie używał. Prawda jest taka, że wielu rodziców czuje się dziś niepewnie. Uważają, że ich dzieci powinny wzrastać w wolność, ale nikt ich nie nauczył, jak obchodzić się z wolnym dzieckiem. Oni myślą, że wszystko, co dziecko robi jest w porządku, a absolutne tak nie jest. Dzieci, z którymi mamy potem do czynienia – także niektóre z tych, które trafiają do Summerhill – nie stosują się do żadnych reguł.

Sz: Jakie były dzieci, które trafiały do was wcześniej, na początku działania szkoły?

Z.R: Z jednej strony dzieci się nie zmieniają. Z drugiej jednak widać pewne różnice. Wcześniej dzieci przychodziły do nas bardzo wystraszone. Mój ojciec potrzebował dużo czasu, aby im pokazać: Nic ci nie zrobię! Jestem po twojej stronie!

Sz: Jest taka piękna historia jednego ucznia, który zadzwonił do Pani ojca i mówiąc zmienionym głosem podawał się za swoją matkę. Ta udawana mama prosiła Neill’a, aby dał jej synowi pieniądze na bilet kolejowy, którego w rzeczywistości nie potrzebował. Neill dał chłopcu pieniądze, a potem dołożył kilka monet mówiąc: „Właśnie dzwoniła Twoja mama jeszcze raz i powiedziała, że bilet jest droższy.” Chłopiec najpierw się przeraził, a potem przyznał, że Neill był najwyraźniej jeszcze lepszym aktorem niż on sam.

Z.R.: Wiele dzieci miało wtedy dość złe doświadczenia z dorosłymi. Ważne było, aby odzyskać ich zaufanie.

SZ.: Wielu rodziców i pedagogów jest jeszcze dzisiaj zdania, że dorośli powinni surowością rządzić rodziną. Bernhard Bueb, były dyrektor internatu Schloss Salem i autor książki „Pochwała dyscypliny” mówi np.: „Wychowanie tylko wtedy odnosi sukces, gdy bierze się pod włos dążącą do egoizmu ludzką naturę.”

Z.R.: To wmawiał nam kościół przez setki lat. Człowiek urodził się z grzechem. W Summerhill wychodzimy z przeciwnego założenia: Nie trzeba dzieci uczyć bycia dobrym; wszystko, co trzeba robić, to pozwolić im być dobrym.

Sz.: Gdy takie dziecko bez zasad przychodzi do Summerhill…

Z.R. …. Zebranie Szkolne ma pełne ręce roboty. Summerhill to wspólnota, która sama sobą zarządza, a na zebraniu szkolnym, głównym gremium, wszystkie najważniejsze decyzje zapadają większością głosów. Tam są ustanawiane wszystkie zasady i karane jest ich łamanie.

Sz: Jaka była ostatnia zasada, którą zatwierdziło zebranie szkolne?

Z.R: Zagłosowaliśmy na przykład, że nie wolno pluć na drogi. Dla mnie to było oczywiste, ale widocznie nie dla wszystkich. Albo personel kuchni skarżył się, że przy wydawaniu jedzenia panuje taki hałas, że nie mogą pracować. Postanowiliśmy, że będą od zaraz dwie osoby odpowiedzialne, które będą dbały o ciszę w kolejce po jedzenie. Bardzo możliwe, że kiedyś wszyscy uczniowie i nauczyciele wewnętrznie przyjmą tą zasadę i wtedy ją zlikwidujemy.

SZ. Jak jest już mowa o osobach odpowiedzialnych…

Z.R.: …. Są to dzieci. Również zebranie szkolne jest prowadzone przez uczniów.

Sz.: Ile zasad obowiązuje aktualnie? Między 150, a 200?

Sz.: To nie brzmi jak wolność.

Z.R.: Liczba jest duża, ale to są również zasady higieniczne i bezpieczeństwa. Jeśli chodzi o wolność, to sprawa jest jasna: każdy jest wolny, aby przeżywać swoje życie jak chce i robić, co mu się podoba dopóty, dopóki nie przeszkadza nikomu innemu. Jeśli zechcę o pierwszej w nocy grać na perkusji, to kończy się moja wolność.

Sz.: Dziecko, które wcześniej nie znało żadnych granic, nie będzie się ich trzymać.

Z.R.: Wtedy musi ponieść tego konsekwencje. Zebranie szkolne stosuje kary za postępowanie wbrew zasadom. To mogą być małe kary pieniężne lub pół godziny prac społecznych. Jeśli ktoś coś zepsuł, musi to naprawić albo jeśli ktoś zakłóca ciszę nocną musi iść wcześniej spać.

Sz.: Nowy uczeń może powiedzieć: to jest mi obojętne, nie będę tego robić.

Z.R.: To dostanie surowszą karę i nasi rzecznicy praw, również uczniowie, będą się mu starali wyjaśnić, dlaczego to jest takie ważne. Jeśli nadal będzie unikał wykonania kary, będzie musiał opuścić szkołę na jakiś czas. Właśnie wysłaliśmy jednego chłopca na tydzień do domu.

Sz.: Można podjąć takie kroki, ponieważ niewielu jest uczniów dziennych, większość mieszka w internacie i pochodzi z dalszych części Anglii i całego świata, z Korei, USA czy Niemiec. 

Z.R.:Jesteśmy tutaj bardzo kategoryczni. Dziecko powinno uświadomić sobie w domu, czy chce rzeczywiście z nami być. Jeśli tak, musi zaakceptować zasady naszej społeczności.

SZ.: I jaki jest tego efekt? 

Z.R.: Często diametralnie zmienia się zachowanie dziecka, gdy świadomie powie sobie : Chcę chodzić do tej szkoły!

Sz.: Jak radzicie sobie z mobbingiem?

Z.R. Na szczęście to się rzadko u nas zdarza, ponieważ takie przypadki szybko wychodzą na światło dzienne. Szczególnie starsi uczniowie są bardzo czujni. Jeśli ktoś rzeczywiście dopuszcza się mobbingu, trafia na specjalną listę, jest wykluczony ze wszystkich imprez społeczności i musi stać jako ostatni w kolejce po jedzenie.

Sz.: W wielu rodzinach zdarzają się kłótnie między dziećmi, a rodzicami, bo mają oni różne wyobrażenie o tym, ile czasu można spędzać przed komputerem. Czy Summerhill ma na to zasady?

Z.R.: Wypróbowaliśmy różne warianty, aż ostatnio zebranie szkolne postanowiło w ogóle nie ograniczać dostępu do komputerów. To bardzo ciekawe, zawsze gdy dzieje się coś takiego. Zwykle po jakimś czasie ktoś przychodzi i mówi : to nie działa. Tak było i tym razem. Kilku uczniów przyszło i zażądało ograniczeń w dostępie do komputera, bo zbyt trudno przychodziło im branie udziału w zajęciach. Dało się też bardzo odczuć, że życie szkolne prawie całkiem przestało istnieć.

Sz.: Co zdecydowało zebranie? 

Z.R.: Ustaliliśmy, że wolno grać po 15.30, czyli po zakończeniu zajęć.

S.Z.: A jak rodzice w domach powinni obchodzić się z tym tematem?

Z.R.: To jest trudne. Wcześniej moje dzieci mogły oglądać telewizję i grać na komputerze, ile chciały. Cała czwórka znalazła odpowiedni sposób na obchodzenie się z tą sprawą. Ale wtedy było oczywiście inaczej. Dziś to nierówna walka. Z jednej strony stoją firmy, które inwestują miliony dolarów, aby utrzymać gracza przy grze. Z drugiej strony stoi może ośmioletnie dziecko – jak ma się przeciwstawić takiej potędze?

Sz.: To oznacza: bez ograniczeń nie da rady?

Z.R.: O tym trzeba decydować indywidualnie. Niektóre dzieci nie mają problemu, aby przestać grać. Ale gdybym widziała, że moje dziecko nie robi nic innego, tylko siedzi przed komputerem powiedziałabym: Coś tu nie działa, musimy porozmawiać.

Sz.: Dziecko nie będzie zachwycone.

Z.R.: Moje doświadczenia mówią, że dzieci, gdy się je traktuje spokojnie, na równi, są całkowicie gotowe do kompromisu. Nie ma wtedy dla nich powodu, aby stać w opozycji. Ale do pewnego stopnia jestem za tym, żeby pozwolić dzieciom grać tak długo, aż same doświadczą uczucia: Okej, już wystarczy.

Sz.: Wróćmy jeszcze do nowych uczniów w Summerhill. Jeśli dowiedzą się, że uczęszczanie na zajęcia jest dobrowolne, za nic w świecie z własnej woli na nie nie pójdą.

Z.R.: Wszyscy uczniowie krzyczą z radości, na wieść, że nie muszą chodzić na zajęcia. Niektórzy deklarują, że będą tylko leniuchować.

Sz.: I?

Z.R.: Jeśli ktoś chce leniuchować, musi być coś, od czego musi się zrelaksować. Inaczej by się tak nie zachowywał, życie jest na to zbyt pasjonujące.

Sz.: Ale lekcja nie zawsze jest najbardziej pasjonująca.

ZR. Mamy wielu uczniów, którzy rzeczywiście spędzają dużo czasu na zabawie. Ale w pewnym momencie większość decyduje jednak podejść do pewnych egzaminów i zaczynają się do nich uczyć.

SZ. Jak Nadia Hartmann, jedna z waszych byłych uczennic, która opowiadała w wywiadzie, że przez lata nie chodziła na żadne zajęcia, aż w pewnym momencie stwierdziła, że chce zostać stomatologiem. To był dla niej ten moment, aby zacząć pracować nad zdaniem konkretnych egzaminów.

Z.R.: I rzeczywiście została stomatologiem. Jej dzieci są dzisiaj również u nas.

Sz.: Nie każde dziecko wie tak wcześnie, jaki zawód chciałoby zdobyć.

Z.R.: Mimo to większość zdaje egzaminy. Summerhill nie jest odizolowaną wyspą, a dzieci dobrze wiedzą, że do zdobycia konkretnych zawodów będą potrzebowały świadectw szkolnych. Ważne jest, by podejmowały te decyzje samodzielnie. Gdy ktoś rzeczywiście chce się uczyć, jest to bez porównania łatwiejsze.

Sz.: Podkreślają to również badacze mózgu jak Gerald Huther, który mówi, że warunkiem do nauki jest własny entuzjazm.

Z.R.: Wtedy nie potrzeba też żadnych spektakularnych metod nauczania. Przychodzą do nas ciągle nowi nauczyciele z nowoczesnym podejściem. Zwykle dzieci same mówią: Proszę, zostaw te wszystkie ozdóbki i po prostu nas naucz.

Sz.: Kim stają się uczniowie, gdy opuszczą Summerhill?

Z.R.: Nasi absolwenci są dobrzy przede wszystkim w konkretnym realizowaniu swoich wyobrażeń. Są ludźmi czynu! Zostają odnoszącymi sukcesy przedsiębiorcami, pisarzami, naukowcami, lekarzami. Wielu z nich decyduje się na kreatywne zawody.

Sz.: Pedagog Yaakov Hecht, który utworzył 25 lat temu demokratyczną szkołę w Izraelu w Haderze mówi: „Żaden człowiek nie jest przeciętny, każdy nosi w sobie coś szczególnego. Liczy się to, aby odkryć ten klejnot i pozwolić mu dojrzewać.”

Z.R.: Zgadza się, dla nas nie jest ważne czy ktoś wybierze drogę akademicką, bynajmniej nie robią tego wszyscy nasi uczniowie.

Sz.: Pani ojciec podkreślał, że celem szkoły jest umożliwić dzieciom prowadzenie szczęśliwego życia.

Z.R.: Oczywiście są wyjątki, ale większość naszych absolwentów jest szczęśliwymi ludźmi! Przede wszystkim są świadomi, że są odpowiedzialni za swoje życie.

Sz.: Czy Pani jest szczęśliwa?

Z.R.: Było w moim życiu kilka trudnych okresów: Gdy miałam 26 lat umarł mój ojciec, którego kochałam ponad wszystko, potem zmarł mój brat. Ale gdy patrzę wstecz, miałam i mam wspaniałe życie.

SZ. Były uczeń Summerhill, Freer Spreckley opowiadał w Guardian’ie, że za czasów szkolnych cierpiał na legastenie i szkoła mogła może zrobić dla niego więcej.

Z.R.: Ja to widzę inaczej! Również byłam uczennicą, gdy Frezer tutaj był. Miał wtedy do czynienia z wieloma problemami osobistymi, których rozwiązanie było ważniejsze niż chodzenie na zajęcia. Abstrahując od tego nie mówiło się wtedy w ogóle o legastenii.

SZ. Frezer Spreckley później sam nauczył się pisać i czytać i podkreślał, że czas spędzony w Summerhill mu to umożliwił. Pracuje jako doradca dla międzynarodowej organizacji dobroczynnej.

Z.R.: Gdyby Frezer był dzisiaj u nas przyjrzelibyśmy mu się dokładniej i zobaczyli czy potrzebuje pomocy. Ale decyzja niezmiennie należała by do niego.

Sz.: Czy powiedziałaby Pani, że Summerhill jest szkołą dla każdego dziecka?

Z.R.: Tak, ale tylko jeśli rodzice rzeczywiście popierają naszą ideę, w przeciwnym razie dziecko wejdzie w duże konflikty.

Sz.: A co z uczniami, którzy mają ADHD?

Z.R.: My nie dzielimy dzieci na kategorie. Miewamy dzieci z taką diagnozą, ale ją ignorujemy.

Sz.: Niedawno Stowarzyszenie Amerykańskich Pediatrów zaleciło podawanie w krytycznych przypadkach już czteroletnim dzieciom leku o nazwie ritalin, aby zwalczać ADHD.

Z.R.: Okropne. Gdy przychodzą do nas nadaktywne dzieci, mają możliwość zużywania swojej energii. I one muszą się oczywiście stosować do zasad. Gdy na przykład przeszkadzają w zebraniu szkolnym, prowadzący uczeń lub uczennica może im wytłumaczyć: bądź cicho lub opuść zebranie. Wtedy uczą się – to może każdy.

SZ: Pani ma tylko jeden oficjalny tytuł, nauczyciela jeździectwa. Nie czuje się Pani z tego powodu czasami gorsza?

Z.R.: Nie, w ogóle!

Sz.: Na Waszej stronie internetowej jest napisane, że Wasi uczniowie mają silną świadomość samych siebie, ale czują się czasami gorsi ze względu na ich intelektualne możliwości.

Z.R.: To dotyczy głównie młodszych uczniów. W domu porównują się z przyjaciółmi, którzy mają zdane jakieś egzaminy, otrzymali jakieś oceny i świadectwa. Ale gdy stają się coraz starsi, to się zmienia. Dla mnie nie jest ważne, jakie człowiek ma tytuły i ile ma świadectw. Nie uważam również, że każdy powinien wszystko umieć. Ja jestem na przykład beznadziejnym przypadkiem jeśli chodzi o matematykę. Gdy mam do rozwiązania jakieś zadanie, wysyłam je do naszej nauczycielki matematyki mailem i ona przesyła mi rozwiązanie. Nie widzę w tym problemu.

Sz.: W roku 1999 inspektorzy szkolni widzieli ogromny problem. Byli zdania, że wolność jest tu mylona z lenistwem i zażądali, żeby Summerhill oferowało obowiązkowe lekcje, w przeciwnym razie szkoła zostanie zamknięta. Doszło do spektakularnego procesu sądowego.

Z.R.: To był okropny czas! Nie mieliśmy pojęcia, czy to przetrwamy. Otrzymaliśmy datki z całego świata, tak że mogliśmy wynająć dobrego adwokata. Ostatecznie sędziowie orzekli na naszą korzyść. W sali sądowej odbyliśmy zebranie szkolne i ono przyjęło wyrok sądu. Takiego czegoś jeszcze nigdy nie było!.

SZ: Na podstawie tego wydarzenia został nakręcony film fabularny. Występuje tam dwoje dzieci, które, nie bez trudności, rozpoczynają swój pobyt w Summerhill: jest bardzo uważająca dziewczynka, do której ciągle dzwoni mama, i która zapisuje się na wszystkie zajęcia szkolne. Jest też chłopak, który bije i kradnie. Oboje zmieniają się w szczęśliwych uczniów. To brzmi jak bajka.

Z.R.: To są typowe przypadki. Właśnie mamy dziewczynkę z Korei, której mama długo została na miejscu i było jej bardzo trudno zostawić córkę. Ta dziewczynka bardzo tęskniła za domem – do momentu, aż jej mama wyjechała. Również przypadek agresywnego ucznia znamy bardzo dobrze. W rzeczywistości szkolne zebranie zareagowałyby dużo wcześniej, a zmiana w takim uczniu trwa z reguły dłużej.

Sz.: Gdy Pani ojciec zakładał Summerhill, była to jedyna taka szkoła na całym świecie. W międzyczasie powstało około 200 demokratycznych szkół. Ten ruch się rozwija.

Z.R.: To wspaniały znak!

SZ: Tak jak Summerhill, wielu założycieli zderza się ze sceptycyzmem. Aktualnie grupa w Monachium próbuje utworzyć szkołę demokratyczną według modelu Sudbury, który funkcjonuje podobnie, jak Summerhill. Jak twórcy szkoły mają przekonać rząd?

Z.R.: Najlepiej argumentować dalszymi losami absolwentów dłużej istniejących szkół demokratycznych. Żeby ludzie widzieli, że z naszych uczniów coś wyrasta! Ważne, żeby zobaczyć, jakie tematy są właśnie aktualne: kompetencje demokratyczne na przykład. W tej kwestii nasi uczniowie zdobywają ogromne doświadczenie. Ćwiczą się przecież w zasadach demokracji dzień w dzień.

Sz.: Ciągle powstają próby utworzenia państwowej szkoły zgodnej z ideą demokracji. W Niemczech pedagog, Falko Peschel, opierając się na filozofii Summerhill, utworzył otwarte lekcje, które zostały z sukcesem wypróbowane w szkołach państwowych i stawiają na więcej współdecydowania i wolnej nauki.

Z.R.: Ważne, żeby współdecydowanie uczniów było traktowane ogromnie poważnie i żeby uczniowie rzeczywiście mogli decydować o istotnych tematach. Poza tym powinni móc wnosić swoje zainteresowania do szkoły. A całkiem poważnie wątpię, żeby nasze idee dojrzały do mainstreamu. 

Sz.: Dlaczego? 

Z.R.: Ludzie nie ufają dzieciom. Boją się. Przez tyle pokoleń był ciągle ten cel, żeby coraz więcej osiągać. W szkole demokratycznej chodzi o to, kim jesteś, jakie są twoje życzenia i jak żyjesz z innymi. 

Sz.: Pani ojciec powiedział kiedyś, że gdyby uczeń Summerhill został premierem, trzeba byłoby się zastanowić, co zrobiliście źle. 

Z.R.: Tak, trudno sobie wyobrazić, że nasz uczeń rzuca się w wir świata polityki z całą tą korupcją i ciągłą walką z konkurencją. Inaczej mówiąc: premier z Summerhill byłby cudowny dla całego kraju!

CZYTAJ DALEJ >>>